Autor: Amelie Nothomb
Tytuł oryginalny: Robert des noms propres
Tłumaczenie: Joanna Polachowska
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2003
Wydawnictwo: Muza
Seria: Galeria
Z powieściami Amelie Nothomb jest jak z seksem oralnym albo jedzeniem owoców morza - albo się je lubi, albo przypłaca się lekturę mdłościami. W każdym razie jej proza nikogo nie pozostawia obojętnym.
I tym razem Amelie serwuje nam koktajl bajdurzenia, blagowania, groteski i absurdu w swoim unikalnym stylu. W historii marysuicznej Plectrude powracają natrętne, prawie chorobliwe fascynacje dzieciństwem, jedzeniem i morderstwami. Ponownie jesteśmy drażnieni ekstrawagancją, jednocześnie nie mogąc zdusić w sobie ciekawości "co będzie dalej?" i "cholera, skąd ona bierze takie pomysły?!". Znów wszystko ma niewiele sensu, ale tylko pozornie - jeśli bowiem zastanowimy się przez chwilę, możemy w oparciu o lekturę postawić szereg wcale niegłupich pytań. I jeszcze raz przygoda kończy się zdecydowanie za szybko, nie pozostawiając nam nic innego, jak tylko czekać na kolejną powiastkę pani Nothomb...
Często spotykam się z opinią, że lekturę powieści Amelie najlepiej zacząć od tej najbardziej znanej, "Z pokorą i uniżeniem". Nie podzielam jej - Belgijka jest autorką na tyle charakterystyczną, że jeśli ma "chwycić", stanie się tak bez względu na wybrany tytuł; jeśli nie, każda kolejna książka będzie jeszcze większym rozczarowaniem.
Komu więc polecam "Słownik..."? Wszystkim tym, którzy nie boją się smakować odmienności.
P.S. Nie mogę nie pochwalić okładki polskiego wydania - jest po prostu prześliczna!
Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz