piątek, 14 czerwca 2013

Kolor purpury






















Autor: Alice Walker
Tytuł oryginału: The Color Purple
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 1992
Wydawnictwo: Ryton

Ekranizacje: "Kolor purpury" w reżyserii Stevena Spielberga z Whoopi Goldberg w roli Celii, 1985 r. (Więcej informacji o filmie dostępnych tutaj )


Poznajcie Celię: jest prosta, słabo wykształcona i niezbyt piękna, ale za to pracowita, wrażliwa i ma złote serce. Jest też - jakbyśmy dziś powiedzieli - zupełnie pozbawiona asertywności.
Wykorzystywana (także seksualnie) przez ojczyma, wydana za mąż za mężczyznę, który nic do niej nie czuje, a któremu potrzebna jest tylko w charakterze gosposi i niańki do gromadki nieznośnych dzieci, nieśmiała i zastraszona (pan mąż ma ciężką rękę i wymaga absolutnego posłuszeństwa) dziewczyna znosi upokorzenia, o swoim bólu opowiadając w listach, adresowanych do Boga.
Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy pewnego razu mąż przywozi do domu swoją chorą, odtrąconą przez lokalną społeczność kochankę - odważną i przebojową piosenkarkę, Cuksę Avery...

To taki "czarny feminizm południa Stanów Zjednoczonych" - pod wpływem Cuksy, a potem też żony swojego pasierba, Sofii, Celia odkrywa własną wartość i godność.
Nawiązuje przyjaźnie, uczy się, jak być kobietą - ładnie wyglądać, czerpać przyjemność z seksu. Nabiera odwagi i pewności siebie. To długotrwały proces, ale też drogę Celii obserwujemy od wczesnych lat młodzieńczych do wieku "mocno średniego".
 
"Kolor purpury" jest także opowieścią o codziennym życiu amerykańskich Murzynów w pierwszej połowie XX wieku. Wydawało mi się egzotyczne, z mocno niefrasobliwym stosunkiem do rozmnażania się i zdrady - małżeństwa mogły żyć w przyjaźni z kochankami obojga współmałżonków, tworząc jedną, wielką rodzinę. Jednak, jak stwierdziła Cuksa, w gruncie rzeczy chodzi o to, że "wszystko chce być kochane", co wcale nie różni się aż tak bardzo od pragnień dzisiejszych ludzi.
 
Na początku drażniło mnie, że język powieści jest stylizowany - kolokwializmy, zapisy fonetyczne, błędy ortograficzne i wszystkie te "-ilim" (robilim, chodzilim) zdrowo podnosiły mi ciśnienie, jednak mniej więcej w połowie książki się z nimi oswoiłem, a nawet zacząłem się zastanawiać, ile wysiłku musiało kosztować tłumacza zachowanie takiej formy. Trochę zbijający z tropu był też brak oznaczeń chronologicznych; niekiedy między jednym a drugim listem mijał spory okres czasu, a wywnioskować to można było jedynie na podstawie treści.
 
Ogólnie jednak to piękna historia i cieszę się, że natrafiłem na nią właśnie teraz, kiedy tak dużą wagę przywiązuje się do pozorów, opakowań, zewnętrzności - przypomniała mi starą prawdę, że nie wszystko złoto, co się świeci.


Moja ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz