sobota, 29 czerwca 2013

Czarnoksiężnik z Krainy Oz




















Autor: Lyman Frank Baum
Tytuł oryginalny: The Wizard of Oz
Tłumaczenie: Paweł Łopatka
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2005 (wydanie klubowe)
Wydawnictwo: Świat Książki

Dorotka mieszka w Kansas z wujkiem, ciotką i psem Toto. Pewnego dnia cyklon porywa ją, jej pupila i wraz z domem przenosi do magicznej krainy. Żeby wrócić do swoich opiekunów, Dorotka będzie musiała odnaleźć Szmaragdowy Gród i uzyskać pomoc jego władcy, potężnego czarnoksiężnika Oza. W drodze do Grodu dziewczynka poznaje osobliwych towarzyszy - Tchórzliwego Lwa, Blaszanego Drwala i Stracha na Wróble, którzy także chcą prosić Oza o to, co rozwiązałoby ich problemy: odwagę, serce i rozum. Nie wiedzą, że ceną za spełnienie życzeń będzie musiał być pojedynek ze Złą Czarownicą z Zachodu. I że Oz skrywa pewien sekret...

To tyle dla tych, co dotąd nie zetknęli się z fabułą "Czarnoksiężnika...".
Na początku zaznaczę jeszcze, że nie zinfantylniałem do reszty, a odświeżenie jej znajomości było mi potrzebne do zrozumienia innej, "dorosłej" powieści - ale o tym kiedy indziej.

Dziwnie czyta się książki dla dzieci z perspektywy dorosłego. Teraz uderzyło mnie, że "Czarnoksiężnik..." jest w gruncie rzeczy dość brutalny. I nasycony cudownym, cudownym absurdem. Kilkanaście lat temu w ogóle nie zwróciłem na to uwagi.

Ciekawostka - według jednej z interpretacji, powiastka ta miała być alegorią, odwołującą się do amerykańskich problemów polityczno-gospodarczych końca XIX wieku (więcej na ten temat u Cioci Wikipedii albo tutaj). Dziś coraz trudniej wychwycić nam takie niuanse, wciąż jednak możemy zobaczyć to, co uniwersalne - że "Czarnoksiężnik..." jest kapitalnym, nieco ironicznym spojrzeniem na wiarę. W siebie, w innych, w ogóle. I w jej możliwość kształtowania rzeczywistości - to właśnie wiara może zrobić z nas guru, postrach, bohatera czy nieudacznika.


Moja ocena: 5/10

piątek, 28 czerwca 2013

Historia śmierci




















Pełny tytuł: Historia śmierci. Zwyczaje i rytuały pogrzebowe od starożytności do czasów współczesnych
Autor: Michael Kerrigan
Tytuł oryginalny: The History of Death. Burial Customs and Funeral Rites from the Ancient World to Modern Times
Tłumaczenie: Sławomir Klimkiewicz
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2009
Wydawnictwo: Bellona


Śmierć, czwarty z uniwersalnych rytuałów przejścia, od zarania dziejów wzbudzał swoją nieuchronnością fascynację i lęk. Każdy krąg kulturowy starał się odpowiedzieć na pytania "dlaczego umieramy?", "co dzieje się później?", w każdym wypracowano mniej lub bardziej rozbudowane rytuały, związane z pogrzebem i obchodzeniem żałoby.

O tym właśnie traktuje ta publikacja.
Na początku jest dość chaotyczna i skrótowa. Ciekawie i oryginalnie robi się od rozdziału trzeciego ("Śmierć i kara"), później puls przyśpiesza dopiero przy różnicowaniu się zwyczajów pogrzebowych w Europie i Stanach Zjednoczonych w XIX-XX w. Trochę szkoda, że autor nie poszedł bardziej w tym kierunku.

Mam ogromny żal do tłumacza, że zmienił płeć Evelynowi Waughowi i poprzekręcał tytuły niektórych książek (z "Nieodżałowanej" zrobił się "Ukochany"). To popełnione w głupi sposób (wystarczyłby kilkunastominutowy "risercz" w Sieci, żeby ich uniknąć), ale dość poważne błędy, bo podkopują zaufanie do całego przekładu - jeśli tłumacz dał ciała w tak prostej kwestii, jaką mamy gwarancję, że nie pomylił się w innych, poważniejszych? Czytelnik na starcie daje tłumaczowi pewien kredyt zaufania, domniemując jego kompetencji (ewentualnie tego, że czuwa nad tym wydawnictwo). Tu moje zaufanie zostało zawiedzione.

Podsumowując - znalazłem w tej publikacji kilka ciekawostek, nie zawiodła moich oczekiwań, ale na kolana też nie powaliła. Czegoś mi tu zabrakło do pełnej satysfakcji. Nawet biorąc pod uwagę popularnonaukowy charakter (tu z dużym naciskiem na popularno-), są lepsze książki o podobnej tematyce, chociażby "Trup. Od biologii do antropologii" Louisa-Vincenta Thomasa.


Moja ocena: 4,5/10

czwartek, 27 czerwca 2013

Gejdar





















Autorzy: Dominika Buczak, Mike Urbaniak
Miejsce i rok wydania: Kraków, 2008
Wydawnictwo: Korporacja Ha!art
Seria: Publiczne Prywatne


Zbiór wywiadów z szesnastoma gejami. Różni ich wiele: wiek, zawód, status społeczny, podejście do życia. Łączy - orientacja seksualna. Opowiadają o sobie: swoich problemach, nadziejach, sukcesach, lękach, przekonaniach. O tym, jak to jest być homoseksualistą w Polsce.

Forma wywiadu jest łatwo przyswajalna, dodatkowo sprawia, że bohaterowie wydają nam się w jakiś sposób bliżsi. A dzięki temu, że bez pudrowania mówią o przywarach gejowskiego środowiska, nie unikając w wielu miejscach jego krytyki, nie ma się wrażenia, iż jest to "beszczelna propaganda" (do tego piję).

Myślę, że to bardzo potrzebna książka, którą powinno przeczytać jak najwięcej osób.
Geje, szczególnie młodzi - żeby mogli zobaczyć, że nie są w swoich przeżyciach osamotnieni, że wielu chłopaków przed nimi przechodziło przez odkrywanie swojej seksualności, pierwsze miłości czy coming out i jakoś to przeżyli, świat się nie zawalił.
Rodziny i przyjaciele - żeby mogli lepiej zrozumieć homoseksualnych bliskich.
Antagoniści gejów - żeby pojęli, że za stygmatem pedała kryje się człowiek taki sam, jak oni.
Wszyscy inni - żeby odkryć, że ci, których wrzuca się do worka z napisem "geje" to tak naprawdę bardzo zróżnicowana społeczność.


Moja ocena: 7,5/10

wtorek, 25 czerwca 2013

Nowy wspaniały świat
























Autor: Aldous Huxley
Tytuł oryginalny: Brave New World
Tłumaczenie: Bogdan Baran
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2004
Wydawnictwo: Muza
Seria: Klasyka


To jedna z tych książek, o których trudno cokolwiek napisać.
Antyutopia powstała na początku lat 30. ubiegłego wieku... czego się po czymś takim spodziewać?

Fantazje o ludziach tworzących ludzi od dawna zaprzątały umysły - choćby golem rabiego Loewa czy monstrum Frankensteina. Dotąd jednak akcent położony był na to, że próby sięgnięcia po boski atrybut - tworzenie życia - kończyły się źle. Tutaj wręcz przeciwnie, "produkcja" spisuje się znakomicie i pomaga budować doskonale naoliwioną machinę społeczeństwa idealnego.
A eugenika jej w tym pomaga (i to jeszcze przed nazistowskim Lebensbornem! Czyżby życie jednak naśladowało literaturę?!). Cóż, banki spermy ludzi sławnych już są rzeczywistością, a genetycy nieśmiało napomykają o możliwości "projektowania" dzieci w przyszłości.
Podobnie rzecz ma się z psychologicznymi manipulacjami, mającymi warunkować odpowiednie zachowania, którym jesteśmy nieustannie poddawani, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy (kto czytał Cialdiniego, ten wie).

Z byciem jednakowymi, przywiązanymi do wytworów techniki i coraz bardziej płytkimi też świetnie radzimy sobie sami, bez przymusu i odgórnych zarządzeń. Szekspira nie czytamy, bo nam się zwyczajnie nie chce, nie dlatego, że to zakazane.
I nie totalitaryzm nas gubi, tylko nadmierna wolność.
 
Widać jest w człowieku jakiś niepokój, chęć czegoś więcej, bez względu na to, jak dobrze nam jest. A bez tego, co dokuczliwe (psycholodzy przebąkują, że dzieciństwo spędzane na łonie rodziny jest najbardziej traumatycznym etapem ludzkiego życia, a ile cierpień przysparza zakochanie!), bylibyśmy... niepełni.

Zaskoczyło mnie, że książka jest tak stara - może to kwestia przekładu, ale czytając ją, wcale nie miałem wrażenia, że mam do czynienia z czymś napisanym przed wojną! Owszem, są szklane wieżowce, latające pojazdy, a ludzie wciąż odwiedzają kina, ale Huxleyowi udało się uniknąć topornych wtrętów o tym, jak wielkim błogosławieństwem dla ludzi przyszłości będą wychodki i łazienki z bieżącą wodą w każdym mieszkaniu.
 
Ha! A jednak coś napisałem!


Moja ocena: 6,5/10

niedziela, 23 czerwca 2013

Słownik imion własnych




















Autor: Amelie Nothomb
Tytuł oryginalny: Robert des noms propres
Tłumaczenie: Joanna Polachowska
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2003
Wydawnictwo: Muza
Seria: Galeria


Z powieściami Amelie Nothomb jest jak z seksem oralnym albo jedzeniem owoców morza - albo się je lubi, albo przypłaca się lekturę mdłościami. W każdym razie jej proza nikogo nie pozostawia obojętnym.

I tym razem Amelie serwuje nam koktajl bajdurzenia, blagowania, groteski i absurdu w swoim unikalnym stylu. W historii marysuicznej Plectrude powracają natrętne, prawie chorobliwe fascynacje dzieciństwem, jedzeniem i morderstwami. Ponownie jesteśmy drażnieni ekstrawagancją, jednocześnie nie mogąc zdusić w sobie ciekawości "co będzie dalej?" i "cholera, skąd ona bierze takie pomysły?!". Znów wszystko ma niewiele sensu, ale tylko pozornie - jeśli bowiem zastanowimy się przez chwilę, możemy w oparciu o lekturę postawić szereg wcale niegłupich pytań. I jeszcze raz przygoda kończy się zdecydowanie za szybko, nie pozostawiając nam nic innego, jak tylko czekać na kolejną powiastkę pani Nothomb...

Często spotykam się z opinią, że lekturę powieści Amelie najlepiej zacząć od tej najbardziej znanej, "Z pokorą i uniżeniem". Nie podzielam jej - Belgijka jest autorką na tyle charakterystyczną, że jeśli ma "chwycić", stanie się tak bez względu na wybrany tytuł; jeśli nie, każda kolejna książka będzie jeszcze większym rozczarowaniem.
Komu więc polecam "Słownik..."? Wszystkim tym, którzy nie boją się smakować odmienności.

P.S. Nie mogę nie pochwalić okładki polskiego wydania - jest po prostu prześliczna!


Moja ocena: 8/10

sobota, 22 czerwca 2013

Iwetta
























Autor: Guy de Maupassant
Tytuł oryginalny: Yvette
Tłumaczenie: Eligia Bąkowska
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 1976
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Seria: Koliber


Taaak...
Pierwsze, co rzuca się w oczy w przypadku "Kolibrów" to ich szkaradne okładki. Wiem, że nie okładka powinna być miarą oceny książki, ale nie czarujmy się - często pierwszy rzut oka decyduje o tym, czy coś przeczytamy, czy nie, i "Kolibrom" uczyniono pod tym względem krzywdę ogromną, bo za tą odstręczającą szatą graficzną częstokroć kryje się literatura ciekawa i wartościowa.

Tyle tytułem wstępu, teraz przechodzimy do opowiadania.
Zalicza się ono do paryskiego kręgu twórczości Maupassanta. Traktuje o tytułowej Iwetcie - młodziutkiej córce margrabiny Obardin, jednej z najsławniejszych kurtyzan Paryża. Naiwna, zaczytana w romansach dziewczyna nie ma pojęcia o profesji matki. Margrabina to ktoś, kogo dziś nazwalibyśmy self-made woman - wywodząca się z nizin społecznych, tytuł i majątek zawdzięcza jedynie urokowi i sprytowi. I choć dzięki nim potrafiła zyskać popularność wśród śmietanki towarzyskiej, doskonale zdaje sobie sprawę, że nigdy nie będzie pełnoprawnym członkiem hermetycznego "towarzystwa". Sprawy komplikują się, gdy Iwettą zaczyna interesować się Jan de Servigny - bogaty, ustosunkowany birbant z dobrej rodziny. I nie pozostaje dziewczynie obojętny...

Historia, choć dosyć gorzka, bardzo mi się spodobała.
To rzecz o kołtuństwie, podwójnej moralności i bolesnym dojrzewaniu, zderzeniu dziecięcych wyobrażeń z twardymi realiami. O rzeczywistości (wcale nie tak bardzo różniącej się od dzisiejszej!) w której uczucia to jedno, a pieniądze, prestiż i pozycja społeczna drugie i rzadko kiedy jest im ze sobą po drodze.
To oczywiście także kreślony na bieżąco obraz świata, który dla nas jest już dawno i bezpowrotnie minionym.

Podsumowując: jestem zauroczony Maupassantem (zarówno treścią, jak i krótką formą) i z pewnością wkrótce sięgnę po inne jego dzieła.


Moja ocena: 7/10

czwartek, 20 czerwca 2013

Wybór Zofii
























Autor: William Styron
Tytuł oryginalny: Sophie's Choice
Tłumaczenie: Zbigniew Batko
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2010
Wydawnictwo: Świat Książki

Ekranizacje: "Wybór Zofii" w reżyserii Alana Pakuli z Meryl Streep (Zofia), Kevinem Klinem (Natan) i Peterem MacNicolem (Stingo), 1982 r. (Więcej informacji tutaj )


Nowy Jork, schyłek lat 40. XX wieku.
Młody pisarz z Południa, Stingo, zamieszkuje w pensjonacie na Brooklynie, by tam pracować nad debiutancką powieścią. Od początku jego uwagę przyciąga para sąsiadów - Zofia Zawistowska, Polka, która przeżyła pobyt w obozie zagłady w Oświęcimiu i Natan Landau, paranoiczny Żyd ze skłonnością do przemocy - tworząca namiętny, choć pełen napięć związek. Zafascynowany Stingo postanawia się z nimi zaprzyjaźnić...

W powieści śledzimy trzy główne wątki: losy Zofii w czasie wojny, dzieje jej burzliwego romansu z Natanem oraz perypetie Stinga. Autor prowadzi z czytelnikiem wyrafinowaną grę: fragmenty komiczne przeplata z tymi naprawdę dramatycznymi. Przejście od biadoleń chcącego za wszelką cenę przeżyć inicjację seksualną Stinga do mrocznych napadów szału Natana naprawdę wytrąca z równowagi i robi wrażenie. Dodatkowo Styron zwodzi nas i stopniowo odsłania prawdziwe losy Zofii i Natana. Przypomina to układanie puzzli - pełen obraz dramatu, całą udrękę bohaterów widzimy dopiero tuż przed finałem powieści.

Zaskoczyło mnie, że zagraniczny autor tak wiele uwagi poświęcił tematyce nazistowskich obozów na ziemiach polskich oraz samej Polsce (w książce znajduje się nawet porównanie naszego kraju do... amerykańskiego Południa).

Na minus można zaliczyć, że to dzieło trochę zbyt monumentalne. Styron jest erudytą i ma tendencję do przydługich dygresji, które chwilami nużą - można by je skrócić i w ten sposób zmniejszyć objętość utworu, bez żadnej szkody dla jego fabuły.

Mimo tego mankamentu "Wybór..." to poruszająca historia, którą warto poznać i która z pewnością nikogo nie pozostawi obojętnym.


Moja ocena: 8,5/10

piątek, 14 czerwca 2013

Kolor purpury






















Autor: Alice Walker
Tytuł oryginału: The Color Purple
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 1992
Wydawnictwo: Ryton

Ekranizacje: "Kolor purpury" w reżyserii Stevena Spielberga z Whoopi Goldberg w roli Celii, 1985 r. (Więcej informacji o filmie dostępnych tutaj )


Poznajcie Celię: jest prosta, słabo wykształcona i niezbyt piękna, ale za to pracowita, wrażliwa i ma złote serce. Jest też - jakbyśmy dziś powiedzieli - zupełnie pozbawiona asertywności.
Wykorzystywana (także seksualnie) przez ojczyma, wydana za mąż za mężczyznę, który nic do niej nie czuje, a któremu potrzebna jest tylko w charakterze gosposi i niańki do gromadki nieznośnych dzieci, nieśmiała i zastraszona (pan mąż ma ciężką rękę i wymaga absolutnego posłuszeństwa) dziewczyna znosi upokorzenia, o swoim bólu opowiadając w listach, adresowanych do Boga.
Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy pewnego razu mąż przywozi do domu swoją chorą, odtrąconą przez lokalną społeczność kochankę - odważną i przebojową piosenkarkę, Cuksę Avery...

To taki "czarny feminizm południa Stanów Zjednoczonych" - pod wpływem Cuksy, a potem też żony swojego pasierba, Sofii, Celia odkrywa własną wartość i godność.
Nawiązuje przyjaźnie, uczy się, jak być kobietą - ładnie wyglądać, czerpać przyjemność z seksu. Nabiera odwagi i pewności siebie. To długotrwały proces, ale też drogę Celii obserwujemy od wczesnych lat młodzieńczych do wieku "mocno średniego".
 
"Kolor purpury" jest także opowieścią o codziennym życiu amerykańskich Murzynów w pierwszej połowie XX wieku. Wydawało mi się egzotyczne, z mocno niefrasobliwym stosunkiem do rozmnażania się i zdrady - małżeństwa mogły żyć w przyjaźni z kochankami obojga współmałżonków, tworząc jedną, wielką rodzinę. Jednak, jak stwierdziła Cuksa, w gruncie rzeczy chodzi o to, że "wszystko chce być kochane", co wcale nie różni się aż tak bardzo od pragnień dzisiejszych ludzi.
 
Na początku drażniło mnie, że język powieści jest stylizowany - kolokwializmy, zapisy fonetyczne, błędy ortograficzne i wszystkie te "-ilim" (robilim, chodzilim) zdrowo podnosiły mi ciśnienie, jednak mniej więcej w połowie książki się z nimi oswoiłem, a nawet zacząłem się zastanawiać, ile wysiłku musiało kosztować tłumacza zachowanie takiej formy. Trochę zbijający z tropu był też brak oznaczeń chronologicznych; niekiedy między jednym a drugim listem mijał spory okres czasu, a wywnioskować to można było jedynie na podstawie treści.
 
Ogólnie jednak to piękna historia i cieszę się, że natrafiłem na nią właśnie teraz, kiedy tak dużą wagę przywiązuje się do pozorów, opakowań, zewnętrzności - przypomniała mi starą prawdę, że nie wszystko złoto, co się świeci.


Moja ocena: 8/10

piątek, 7 czerwca 2013

Złodziejka książek






















Autor: Markus Zusak
Tytuł oryginału: The Book Thief
Tłumaczenie: Hanna Baltyn
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2008
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia


Bardzo osobliwa książka o Holokauście i II wojnie światowej.
Na pierwszy rzut oka wszystko w niej było dla mnie "nie takie" : począwszy od autora, narratora, przez głównego bohatera, miejsce akcji aż po wrażenie, jakie po sobie pozostawia - bo o ilu książkach o tej tematyce można powiedzieć "piękne"?

Po lekturze Ostachowicza nabrałem przekonania, że żeby pisać o Holokauście nie budząc niesmaku, trzeba być: a) wiekowym; b) nobliwym; c) osobiście zaangażowanym.
A najlepiej wszystko naraz.
Tymczasem Zusak jest Australijczykiem o twarzy chłopaka z sąsiedztwa, II wojnę światową zna głównie z opowieści matki (to one natchnęły go do napisania książki), a kiedy "Złodziejka..." się ukazała, miał 31 lat.

Historię opowiada Śmierć (mężczyzna, dobrze zna ludzi, choć nie do końca potrafi ich zrozumieć - pewnie dlatego kojarzył/a mi się ze "Światem Dysku" Pratchetta), bohaterką jest nastoletnia Niemka, Liesel Meminger, a całość rozgrywa się w Molching, małym mieście niedaleko Monachium w latach 1939-1943.
 
To dziwne, ale aż do tej pory nie przeszło mi przez myśl, jak mogło wyglądać dzieciństwo w Trzeciej Rzeszy. Że tam w ogóle żyły dzieci, które dojrzewały, zmieniały się w nastolatki i pomimo tego, że rzeczywistość je przerastała, zapewne robiły to wszystko, co ich rówieśnicy w każdym innym czasie - przyjaźniły się, bawiły, buntowały, psociły, przeżywały pierwsze zauroczenia, na przekór wszystkiemu bywały szczęśliwe, jak tylko młodzi ludzie potrafią...
 
Zusak w sposób niewolny od czarnego humoru pokazuje, że ludzkość jest jednocześnie brutalna i piękna, pojedynczy człowiek zdolny zarówno do potworności, jak i bohaterstwa, a wszelkie etykietki bywają zdradliwe. Ma bardzo dużo empatii - nie broni Niemców, ale przypomina fakt, który łatwo tracimy z oczu: nie wszyscy w Trzeciej Rzeszy byli nazistami, dla wielu jej zwyczajnych obywateli wojna oznaczała biedę, głód, strach, rozłąkę z bliskimi i doznawanie psychicznej przemocy.
 
"Złodziejka..." to także historia o miłości do książek, ich uwielbieniu z rodzaju tych, gdzie trudno rozstrzygnąć, czy to jeszcze czytelnik wybiera książki, czy one czytelnika (każdy mól książkowy zrozumie to uczucie) oraz przekonaniu, że słowa kształtują otaczającą nas rzeczywistość w równej mierze, co czyny.
 
Słodko-gorzka książka, z którą warto było się zapoznać.

 
Moja ocena: 7/10.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Ciemność widoma. Esej o depresji





















Autor: William Styron
Tytuł oryginału: Darkness Visible. A Memoir of Madness
Tłumaczenie: Jerzy Korpanty
Miejsce i rok wydania: Warszawa, 2012
Wydawnictwo: Świat Książki
Seria: Sfery (Sfera eseju)
Inne polskie wydania: "Dotyk ciemności. Kronika obłędu"; przekł. Dorota i Tomasz Bogutyn, Gdańsk 1991.


Z danych WHO wynika, że depresja jest czwartym najpoważniejszym problemem zdrowotnym świata, a do roku 2020 "awansuje" na miejsce drugie - zaraz po chorobach układu krążenia. Szacuje się, że cierpi na nią ponad 120 milionów osób, przy czym prawie połowa z nich nie korzysta z pomocy lekarskiej. Najgroźniejszym skutkiem nieleczonej depresji jest samobójstwo.
Choć nie można wskazać jednoznacznych przyczyn depresji, jak każde zaburzenie psychiczne jest ona bardzo "demokratyczna" - może dotknąć każdego.
 
W "Ciemności widomej" Styron opowiada o swoich przejściach z tą straszną chorobą, która dotknęła go w 1985 roku. Opisuje swoje przeżycia - od pojawienia się pierwszych objawów, poprzez ich nasilanie aż do próby samobójczej i hospitalizacji. Osadza je na szerokim tle ogólnych wiadomości o depresji, własnych przemyśleń o samobójstwie oraz wspomnień o literatach, którzy przegrali walkę z chorobą.
 
Cierpiący na depresję są w wyjątkowo trudnym położeniu. Z jednej strony nadużywa się tego określenia, stosuje się je do każdego obniżenia nastroju, z drugiej prawdziwa depresja jest bagatelizowana lub traktowana jako coś wstydliwego, o czym "nie wypada mówić".
 
Zaskoczyło mnie, że w Stanach Zjednoczonych, owładniętych psychoanalityczną manią, poważne zaburzenia jeszcze w latach 80. XX w. były tabuizowane, a fakt pobytu w szpitalu psychiatrycznym mógł być przyczyną załamania kariery.
Z pewnością niełatwo jest pisać o bolesnych przeżyciach, odsłaniać swoje słabości. Szczególnie w kraju kultu sukcesu i postawy "keepsmilingu".
Styron zrobił to z własnej woli (pierwotny tekst "Ciemności..." ukazał się na łamach Vanity Fair w 1989 roku, a więc jeszcze przed spowszednieniem medialnego chamstwa i nachalności paparazzi) - żeby zmienić podejście społeczeństwa do tej choroby, a samym chorym dodać otuchy i pokazać, że warto walczyć, dlatego najbardziej ze wszystkiego odebrałem ten esej jako zasługujący na podziw akt odwagi.


Moja ocena: 7/10.